Kosmiczny Teleskop Jamesa Webba zagląda w atmosferę egzoplanety
W taki sposób naukowcy jeszcze nigdy nie badali atmosfery planety poza Układem Słonecznym.
O tym, że gdziekolwiek James Webb nie spojrzy swoim wielkim 6,5-metrowym okiem rejestrującym podczerwień możemy spodziewać się nowych odkryć, wiemy od dawna. Mimo to, każde odkrycie tego teleskopu przypomina nam, że mamy do czynienia z prawdziwie nową generacją obserwatoriów kosmicznych. Zaledwie kilka dni temu naukowcy analizujący dane z przeglądu głębokiego nieba odkryli w nich dwie zaskakująco jasne galaktyki z czasu kiedy wszechświat miał zaledwie 350 mln lat, co automatycznie oznacza, że odkryto rekordowo odległe galaktyki. Świetnie.
Egzoplaneta WASP 39-b zaprasza Jamesa Webba
Teraz jednak zaglądamy nieco bliżej i w zupełnie inny rodzaj obiektu. Planetolodzy korzystający z JWST spojrzeli bowiem do wnętrza gorącego saturna oddalonego od nas o jakieś 700 lat świetlnych od Ziemi. Gorący saturn to jak sama nazwa wskazuje planeta masą przypominająca Saturna (a Jowisza rozmiarami) krążąca bardzo blisko swojej gwiazdy macierzystej, ale to już z pewnością wiecie.
WASP-39 b, bo o tej planecie mowa, nie jest niczym nowym dla astronomów. Planetę obserwowano i badano już zarówno za pomocą teleskopu Spitzer, jak i Hubble. Już te teleskopy odkrywały pierwsze informacje o wrzącej atmosferze planety. Wtem na scenę na białym rumaku wjechał James Webb. Jedno spojrzenie na planetę i… naukowcy otrzymali pełen skład chemiczny atmosfery. Co więcej, naukowcom nawet udało się dostrzec aktywnie zachodzące tam procesy chemiczne i… a jakże - chmury. Atmosfera planety pełna jest dwutlenku siarki, związku powstającego w reakcjach chemicznych, których katalizatorem jest wysokoenergetyczne promieniowanie gwiazdy macierzystej. Na Ziemi w taki sam sposób powstaje chociażby warstwa ozonowa.
Sama atmosfera składa się głównie z wodoru i gdyby znajdowało się tam życie rozpieszczałaby je letnią temperaturą rzędu 871 stopni Celsjusza. Czujecie to, gdy za waszym oknem topnieje pierwszy zimowy śnieg?
Pierwszy paraastronauta? Już wkrótce!
Podczas gdy James Webb bezczelnie zagląda pod ubranie odległej planety, tutaj na Ziemi, a konkretnie w Europejskiej Agencji Kosmicznej już dzisiaj (środa, 23 listopada) przy okazji ogłoszenia wyboru nowych czterech do sześciu astronautów, ogłoszone zostanie nazwisko (lub nazwiska) pierwszego/pierwszych astronautów niepełnosprawnych.
Najnowsze badania przeprowadzone przez specjalistów z ESA wskazują, że na astronautów mogą startować osoby z niepełnosprawnością dotyczącą kończyn dolnych, w tym osoby z amputowanymi kończynami, o wzroście nieprzekraczającym 130 cm, czy w końcu osoby o kończynach różnej długości. Przedstawiciele agencji przyznają, że wysłanie osób niepełnosprawnych w przestrzeń kosmiczną wymaga jeszcze wielu badań, ale może stać się realne w ciągu najbliższych dziesięciu lat. I bardzo dobrze.
Księżycowa rakieta to prawdziwy dzikus
Naprawdę myśleliście, że obejdzie się dzisiaj bez aktualności dotyczącej trwającej misji Artemis 1? Serio?! Naprawdę!
W samej przestrzeni kosmicznej nic szczególnego się akurat teraz nie stało. Po minięciu Księżyca Orion leci sobie w absolutnej ciszy i nikomu nie przeszkadza. Na Ziemi tymczasem inżynierowie przyznają co się wydarzyło podczas startu. Nie to, żeby to był jakiś armageddon (ten z Brucem Willisem), ale podczas startu rakiety na samym stanowisku startowym i na wieży startowej warunki były - ujmijmy to delikatnie brutalne. Inżynierowie przyznali, że startująca rakieta zdarła farbę z wieży startowej, a fala uderzeniowa samego startu wyważyła drzwi wind serwisowych, co zresztą widać na zdjęciu poniżej.
Do następnego startu jednak jeszcze dwa lata, więc raczej windy da się naprawić. Ktoś musi tylko zadzwonić do Pana Heńka, którego numer na bank jest podany na naklejce we wnętrzu windy. Pytanie, czy odbierze.
Artemis 1 i rzeź niewiniątek
Tak, tak. Jest jeszcze jedna informacja z centrum kontroli misji. W poprzednim newsletterze wspominałem o cubesatach, które zabrały się w podróż do Księżyca wraz z Orionem, prawda? No więc tak jak można się było tego spodziewać okazuje się, że pierwszy cubesat został już skazany na porażkę.
Niewielka japońska sonda OMOTENASHI (tak też nazywa się najwyższa wersja wyposażenia Lexusów - zupełnie nie wiem skąd to wiem) po odłączeniu się od górnego stopnia rakiety SLS nie skontaktował się z centrum kontroli misji. To z kolei oznacza, że na Księżycu satelita z pewnością nie wyląduje, choć taki był pierwotny dla niego plan. Ostatnie informacje o maluchu wskazywały, że jego panele słoneczne nie są skierowane w stronę Słońca, a sam satelita szybko rotuje.
Warto jednak tutaj dodać, że naukowcy wcale się nie poddają. Aktualnie szanse na nawiązanie kontaktu z satelitą są niemal zerowe, jednak Japończycy chcą spróbować skontaktować się z sondą wiosną 2023 roku. Owszem na Księżyc już go nie wyślą, ale być może uda się znaleźć nowy cel dla tego niewielkiego podróżnika. Nie takie rzeczy już NASA ze szwagrem robiła. To może się udać.
No dobrze, ale aby nie kończyć na tak pesymistycznej nucie, dorzucę jeszcze tweeta opublikowanego przez astronautę Chrisa Hadfielda. Doskonała gra słów.
Trzymajcie się i do usłyszenia jutro!
Radek